
31 episodes

Jacek Kotarbinski Podcast Jacek Kotarbinski Podcast
-
- Business
Podcasty i nagrania z bloga o marketingu, prowadzonego przez Jacka Kotarbińskiego.
-
11 wskazówek: jak się uczyć marketingu?
Oliwia została szefową marketingu w korporacji kilka lat temu. Prymuska na studiach, doskonały angielski, Kotler wykuty na blachę. Skrupulatna realizacja wymogów centrali. Błyskawiczna kariera od junior brand managera do CMO. Rozpieszczana przez agencje reklamowe, hołubiona przez firmowych PRowców, blichtr, sława i złota ścieżka kariery. Aż do tej chwili.
Zmienne wiatry w korporacji przychodzą niespodziewanie. Jakaś mała fuzja, przesunięcia w centrali, Johna zastąpił George, który zwolnił Hansa, a ten wolał swojego człowieka czyli Wolfganga, który zrobił restrukturyzację całego marketingu CEE. Oliwia nie wywołała wrażenia na Wolfgangu, w związku z czym spakowała kartonik. Powód był prosty: nie miała zielonego pojęcia o tym, jak zbudować lokalną strategię marki przy ograniczonym budżecie. Choć korporacja zapewniła jej złoty most na pewien czas, przez pierwsze miesiące cierpiała na typowy syndrom odstawienia: telefony przestały dzwonić, skończyły się zaproszenia na gale, promocje, kolacje i rauty, agencje, które lały do tej pory wiadra wazeliny, omijały ją szerokim łukiem. Wpadła za to zupełnie przypadkiem w oko właścicielom dynamicznie rozwijającej się firmy technologicznej, już nie startupowi, ale jeszcze nie jednorożcowi. Imponujące CV robiło wrażenie, dobre studia też, a i sama Oliwia wypadła doskonale na rozmowie kwalifikacyjnej, którą osobiście poprowadziło dwóch właścicieli – świetnych informatyków, ale totalnie niemedialnych i zakochanych w kodowaniu.
Już pierwsze trzy miesiące pracy Oliwii pokazały, że jej wybór okazał się totalną porażką. Nie dysponowała korporacyjnymi budżetami na kampanie reklamowe, dlatego nie była atrakcyjnym kąskiem dla agencji. Nigdy nie próbowała partyzantki marketingowej, growth hacking był dla niej pojęciem teoretycznym, o design thinking i lean startup coś tam słyszała na jakiejś konferencji, a visual hammer chyba widziała w IKEA … Kilkuosobowy zespół marketingu, który zatrudniła i miała wdrożyć w podbój świata przy pomocy content marketingu, okazał się zespołem kumpli i znajomych królika, po podobnych jak ona przygodach. Każdy chciał być dyrektorem, nikt rzemieślnikiem i profesjonalistą marketingu. Kariera Oliwii zakończyła się po prawie pół roku. Nerwami, wzajemnym obwinianiem się, oskarżeniami. Właściciele wrócili do punktu wyjścia. Nadal nie mieli zielonego pojęcia jak ustawić kompetencje marketingowe w firmie technologicznej, otwartej na świat.
Trzy poziomy marketingu
Oliwia tak naprawdę nigdy nie nauczyła się marketingu. Ma on zasadniczo trzy poziomy:
* Popularny: to w jaki sposób kojarzy marketing przeciętny zjadacz chleba, najczęściej uważa, że to reklama, ściema, manipulacja i samo zło.
* Profesjonalny: rozumienie marketingu przez osoby, które zaczęły się go uczyć w różnych konfiguracjach, pracują w komórkach marketingu, są przedsiębiorcami i muszą stosować się do zasad gry rynkowej, konkurować na różnych rynkach. Tutaj będziesz czytać wiele poradników z zakresu marketingu.
* Akademicki: typowo naukowy obszar, cechujący się językiem naukowym, swoistym hermetyzmem, wymaganiami w zakresie stawianych hipotez i ich weryfikacji, analizowaniem całych sektorów rynkowych czy tworzeniem teorii i pojęć. Tutaj będziesz czytać wiele podręczników z zakresu marketingu, cechujących się wymaganiami natury naukowej: język, wiarygodność źródeł itd.
Jak się uczyć marketingu? Mam 11 autorskich wskazówek.
11 wskazówek: jak się uczyć marketingu?
Prawdziwie złoty środek to poszukiwanie wiarygodnych i solidnych treści, przedstawionych w prosty, obrazowy sposób. To szczególne wyzwanie dla wszystkich popularyzujących wiedzę o skutecznym konkurowaniu i rozwijaniu rynków.
* Idź na targ. Wspominałem już o tym w a href="https://bit. -
Dzienny koszmarek social media managera
Zdyszany i spocony digital influencer wpada do banku. Ma zły humor, a tu kawa zimna, klima nie działa, wafelek przeterminowany i ma ostatni numerek. Na dodatek w jego oczach, personel pokładowy rusza się jak leniwiec na urlopie – Kasę wpłacić chcę! – dorwawszy się do stolika cedzi tak, by wszyscy go słyszeli. Przecież znany jest. Twarz na wszystkich youtubach wypolerowana. Ejdżrank na fejsie taki, że mucha nie siada. – Dowodzik proszę – zimnym głosem odpowiada konsultant. – Dowodzik??? Ode mnie???!!!
Okazuje się, że od lipca banki przy wpłatach gotówki żądają ID. Influencer zdegustowany, zniesmaczony i wszystko na nie. – To pani MNIE nie zna? W końcu się legitymuje. Tuż po wyjściu opisuje sążniście swoje emocje na fejsbuczku.
Jego liczna społeczność, wierne giermki do grobowej deski, robią bankowi jesień średniowiecza. Buzz niemiłosierny, już z Pudelka dzwonią, Wykop szaleje, ASzDziennik drwi, tabloidy się ekscytują, wszak sezon ogórkowy i pyton się znudził. Świeże emocje potrzebne niczym wampirowi krew po dłuższej drzemce. Wieczorem, skruszony prezes banku przeprasza za wszelkie niedogodności i po królewsku zaprasza influencera na kawę. Ten na żywo transmituje jak starszawy pan wije się w ukłonach przed ubawionym chłoptasiem. Gawiedź kupuje kolejną paczkę cyfrowego popcornu i lajkuje na potęgę.
Gdzieś indziej napakowany gostek robi homofobiczny wpis o „pakowaniu do wora” wszelkiej maści mniejszości seksualnych. Status trafia na stronę jednego z ośrodków walczących z przejawami rasizmu. Tak się składa, że gostek opisuje się stanowiskiem i nazwą firmy, w której pracuje. Jeden z internautów oznacza tę firmę, z pytaniem co oni na to, że ich pracownik ma takie poglądy? Marketer odpowiada, że poglądy ich pracowników to ich prywatna sprawa i oni się do tego nie mieszają. Co mają ze sobą wspólnego oba przypadki? Bardzo wiele.
Czy Twój profil społecznościowy jest wyłącznie osobisty? W jakim zakresie Twoje prywatne poglądy, aspiracje, konkluzje czy oświadczenia są prywatne, a na ile reprezentują firmę? Czy firma ma prawo wpływać na swoich pracowników, by zachowywali swoje poglądy dla siebie? Osoby publiczne, a szczególnie dziennikarze, rozwiązują ten problem np. na Twitterze, zastrzegając sobie w opisie, że publikowane przez nich opinie, mają charakter prywatny i nie należy wiązać ich z linią redakcji. To bardzo wygodna formułka, która teoretycznie załatwia wszystko. W skrajnym przypadku dziennikarz wskazuje na jakieś konkluzje w swoim tekście, po czym w mediach społecznościowych twierdzi coś wręcz przeciwnego. Czy ten dysonans poznawczy uderza w dziennikarza czy w redakcję? Moim zdaniem w dziennikarza. Pytanie, czy dziennikarz nie ma prawa wyrazić swojej prywatnej opinii wobec tekstu, który „kazano” mu napisać? Chyba nie rozwiążę tutaj tego dylematu. Niemniej pozostaje kluczową kwestią w jakim świetle dziennikarz w takiej sytuacji, stawia swoją markę osobistą i markę wydawcy czyli struktury, która płaci mu pensję. Proste.
Czy pracownik Twojej firmy ma prawo do wyrażania własnych, nawet najbardziej skrajnych poglądów w mediach społecznościowych? Moim zdaniem ma, to wszystko idzie na jego konto. Niemniej społeczność w takiej sytuacji, poza wyrażeniem swojego niezadowolenia wobec autora wpisu – przeniesie swoje emocje również na markę, pod jaką się podpisuje. Takich sytuacji było już paręnaście, a słynnym „tropicielem hejterów” był Jarosław Kuźniar, który z dociekliwością dziennikarza śledczego wskazywał z imienia, nazwiska i firmy współczesnych burzycieli spokoju. W wielu sytuacjach popełniano błędy techniczne – ktoś nie wylogował się z firmowego profilu, wrzucił nienawistny status, a potem uważał, że to nie on. Ale jak wiadomo, w sieci nie dość, że nic nie ginie, to sieć nie zapomina i nie wybacza. Naród kupował ko -
11 kluczowych zasad marketingu dla startupów
Startup Poland opublikowało dziś swój raport Polskie Startupy 2018. Zajrzałem, poczytałem, pomyślałem i napisałem. W oparciu o kluczowe tezy z raportu przygotowałem 11 kluczowych zasad marketingu startupów.
Jednym z pierwszych niuansów jest samo zrozumienie czym jest właściwie startup? Czy to tylko dwójka kumpli kodujących w komórce pod schodami? Czy też dziewczyna, zakładająca warzywniak, młody designer, czy starszawy wynalazca z prototypem trzepaczki do szampana? Oni wszyscy są startupami, natomiast nie wszyscy działają na rynku cyfrowym. Poza nim istnieje na świecie jeszcze rynek analogowy czy semicyfrowy. Tak na dobrą sprawę, nadal nie wiem, jaki procent startupów w Polsce zaczyna swoje projekty wyłącznie w sferze cyfrowej. Aż 83% startupów (na rynkach cyfrowych) sprzedaje w modelu B2B. Rośnie zainteresowanie sektorem #fintech i #martech czyli technologii dla branży finansowej i marketingowej, co mnie szczególnie cieszy. Nadal tylko przypomnę, że na świecie sektor #martech to ponad 5.000 aplikacji czyli konkurencja jest naprawdę mordercza.
Na świecie sektor #martech to ponad 5.000 aplikacji
Tylko 1 na 3 startupy współpracuje z korporacjami. To dużo czy mało? Konkluzja jest taka, że aż70% startupów mimo szczerych chęci nie współpracuje z korporacją. Zacznijmy od prostej kwestii: ile jest w u nas międzynarodowych korporacji? 200? 300? W Polsce jest zarejestrowanych 3 mln firm (GUS, 2018). Co miesiąc jest zakładanych 24,5 tysiąca nowych firm. Ciekawe, jakie aplikacje czy rozwiązania technologicznie byłyby im przydatne do funkcjonowania? Prawda?
Wracając do korporacji, ile z nich ma jakikolwiek interes, by wesprzeć rozwój polskiego startupu? Skoro ich departament rozwoju jest w Berlinie, Londynie, San Francisco albo Paryżu? Jeżeli struktury korporacyjne w Polsce lub Europie Środkowo-Wschodniej nastawione są wyłącznie na ekspansję handlową na rynku z gotowymi produktami i scenariuszami kampanii reklamowych? O czym poważnie polski startup może rozmawiać z korporacjami typu Unilever, Procter&Gamble, Red Bull, Mars, Apple Najczęściej te organizacje mają własne projekty akceleracyjne i inwestycyjne, skupione na branży, w której działają. Warto pamiętać, że dla dużych korporacji dziś lepszym rozwiązaniem jest tworzenie programów rozwojowych dla małych firm lub ich kupowanie, niż utrzymywanie własnych, kosztownych departamentów badań i rozwoju. Dla wielu z nich inwestycja w startup to poligon doświadczalny lub nie łudźmy się – tańsza siła robocza do wykonania określonych procesów cyfryzacyjnych w porównaniu do zakupu usług na otwartym rynku. Dlatego w swoim wystąpieniu na Infoshare pytałem, czy startup jest partnerem czy brojlerem dla inwestora?
Połowa startupów ryzykuje własne pieniądze (znajomych, rodziny itp.). Czy to dużo, czy mało? Moim zdaniem dużo. Selekcja po 3 latach naprawdę jest bardzo duża. Ile młodych firm przetrwa 3 lata? 5-10%? Jednym z głównych powodów wymienianych wszem i wobec, jest brak znalezienia wystarczającego rynku i klientów na oferowane rozwiązania. Dodałbym do tego dziś – brak umiejętności komunikacyjnych w przebiciu się przez kanonadę informacyjną. Mamy znaczne zwiększenie aktywności polskich akceleratorów. To świetna informacja, natomiast zadam proste pytanie: ile akceleratorów naprawdę rzetelnie traktuje doskonalenie zarządzających startupami w zakresie zdobywania rynku, zarządzania nim, marki, pozyskiwania klientów, customer experience? Ile tak naprawdę koncentruje się na aspektach technicznych doskonalenia produktu czy usługi w sferze IT? W słynnej parze Wozniak+Jobs to ten drugi był integratorem systemu od zbudowania rynku.
Ile akceleratorów naprawdę rzetelnie traktuje doskonalenie zarządzających startupami w zakresie zdobywania rynku, zarządzania nim, marki, pozyskiwania klientów, customer experience?
Nawiązuję tutaj d -
Szumidło reklamowe
– Jak to zrobić panie Jacku – dopada mnie sympatyczny prezes, gdzieś między lobby, a salą konferencyjną . – Wie pan, tak TRACH i wszyscy wiedzą o mojej marce. – Wie pan, panie prezesie? Jest milion sposobów na zaistnienie, ale czy ma pan wystarczająco żelazne nerwy i odpowiednie szumidło by je wdrożyć w życie? Szumidło. Słówko, którego 11 listopada w zasadzie nie znał nikt.
Szumidło. Słówko, którego 11 listopada w zasadzie nie znał nikt. Według monitoringu Brand24 internet zareagował 12 listopada. Zasięg sięgnął 1.800. Ale to był dopiero początek. Przez kolejne cztery dni sięgały średnio 130 tysięcy dziennie. Wzrost 72 krotny. Przez jeden dzień.
Wszyscy marzą o natychmiastowym zaistnieniu.
O nasz 24 godzinny czas minus godziny snu, walczy mobile ze swymi mediami społecznościowymi, telewizja z setkami kanałów, VOD na każdym urządzeniu, kolejne seriale z hangoutami zmuszającymi do konsumowania kolejnego sezonu. O ten czas śmiertelny bój prowadzi książka, film w kinie, teatr, filharmonia, opera, ale również nasz kot, pies, chomik, kolega z klasy, dziewczyna z sąsiedztwa i ciocia Krysia z zawsze świeżą szarlotką. W tej walce o uwagę i naszą atencję, marki dokonują cudów ekwilibrystycznych byśmy się roześmiali, zapłakali, zafrapowali, zainspirowali, czasami przestraszyli, a nawet zniesmaczyli. Wojna o emocje trwa w najlepsze.
Dziś, gdy żywotność postu w social media to jeden dzień, a czasem nawet krócej, techniki real-time-marketingu (RTM) stają się „oczywistą oczywistością”. Często o nich opowiadam na konferencjach i autorskich warsztatach dla zespołów marketingu, ponieważ to właśnie w tych technikach tkwi ogień budowania zaangażowania, dialogu i emocji w social media. Nadal dla wielu marketerów i ich szefów czyli prezesów, są to działania trochę ryzykowne, ciężko kontrolowalne (- a jak nas będą hejtować?) i wymagające błyskawicznej reakcji (- może za tydzień na spotkaniu zarządu zaakceptujemy tę grafikę…). To też odpowiedzialność managerów marketingu, pracujących na odcinku, w którym łatwo poślizgnąć się na skórce od banana.
Ostatecznie Twoja praca w marketingu jest sferą ocenianą absolutnie przez każdego, od pana Staszka z portierni, pani Zosi z księgowości, pana Zbycha z magazynu, aż po samego prezesa. I oni wszyscy mają dziś konto na Facebooku i Instagramie. Ten nie zna życia, kto nie był w marynarce … .
Istotą real-time-marketingu jest przebicie się przez „clutter”czyli swoisty hałas komunikacyjny. Kiedyś mówiono o „innych” działaniach reklamowych, ale dziś to absolutnie wszystko co angażuje naszą uwagę. Ważnym pierwiastkiem jest tu rdzeń RTM jakim mogą być informacje polityczne czy wszelkie wydarzenia ściągające uwagę (sport, święta, rocznice, nawet wypadki samochodowe, pod warunkiem że nie ma ofiar ani rannych: przeczytaj: Czekolada na autostradzie).
Przeciętnie zorientowany Polak pamięta takie buzzwordy jak: „taki mamy klimat”, „leśne ruchadło”, „choroba filipińska”, „ośmiorniczki”, „panie premierze, jak żyć” czy „Polska w ruinie”. To wchodzi do języka popularnego, ubogacając naszą popkulturę i jest doskonałym materiałem na tworzenie szybkich, proaktywnych memów, które wzbogacają komunikację marki.
Twórzcie reklamy, które są elementem popkultury. Przynamniej próbujcie.
Jestem zawsze za komunikacją opartą o fun w marketingu, swoiste „luzowanie gumek i krawatów”. Wszelkiego rodzaju sztywniactwo i urzędactwo jest w mediach elektronicznych całkowicie lekceważone. Nikt na to nie zwraca uwagi. Marka (nawet ta najpoważniejsza z najpoważnych) może budować swoje memy inteligentnie, zabawnie, ze świadomością, że nie wszystkim musi się to podobać. Nie jesteście pomidorową, nie wszyscy muszą was lubić. Oczywiście, -
Czy potrzebujesz Pattona w swoim marketingu?
– Ty śmierdzący tchórzu! – oficer stał nad przerażonym żołnierzem. – Jak śmiesz przebywać wśród tych bohaterskich i utrudzonych chłopców! Proszę natychmiast wyrzucić tego tchórza z izby chorych – zwrócił się wściekły do jednego z lekarzy. – Nie ma prawa tu być!
Wściekłym oficerem był jeden z najlepszych, amerykańskich generałów George Patton. Incydent, a w zasadzie dwa, w których generał spoliczkował żołnierzy, miał miejsce podczas inwazji wojsk amerykańskich na Sycylię w 1943r. Zdarzenie z punktu widzenia renomy oficera, było fatalne w skutkach. Patton został zmuszony przez Eisenhowera do przeproszenia ofiary oraz świadków całego incydentu. Później odsunięto go od dowodzenia całą 7 armią. Z jednej strony gen. George Patton był doskonałym „zagończykiem” i strategiem. Złośliwi mówili, że gdy wpuścić go pomiędzy wojska hitlerowskie i rosyjskie, skutecznie poprowadzi atak na obu wrogów naraz. Jednak jego ambicje, olbrzymie ego i wybitne cechy wodzowskie, nie dopuszczały do głowy pojęcia zespołu stresu pourazowego (PTSD), nad którym szerokie badania zaczęto dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Naturalny, ludzki strach przed śmiercią, traktowano jako przejaw tchórzostwa i celowego unikania walki.
Wodzowie biznesu
Patton, ze swoimi wodzowskimi cechami, godnymi rzymskich generałów, jest świetnym przykładem niektórych, wybitnych osobowości biznesu. Mawia się o nich, że są twardzi, ale skuteczni. Nie liczą się z ludźmi, ale osiągają zakładane cele. Tylko ilu z nich ową skuteczność zawdzięcza geniuszowi strategicznemu, a ilu zarządzaniu przez chaos? Ilu jest wytrawnymi, strategicznymi fighterami, potrafiącymi umiejętnie grać na rynku, a ilu nie będzie się liczyć z niczym i z nikim, byle osiągnąć zakładane cele? Na hiperkonkurencyjnym rynku Rady Nadzorcze coraz częściej szukają owych „rynkowych zagończyków”, swoistych „pattonów branżowych”, którzy pochwycą zespół i dzięki swoim nadludzkim umiejętnościom rozbiją konkurencję w pył czy stworzą markę, którą pokocha świat. Tu nadal pokutuje myślenie typowe dla Czerwonego Oceanu – zwycięstwo nad konkurentami, będące kontrą do Błękitnego Oceanu – stworzenia własnej przestrzeni rynkowej.
Sto tricków na każdy dzień
Coraz częściej przedsiębiorstwa rozumieją, że owymi „zagończykami rynkowymi” stają się szefowie marketingu (CMO). CMO na stanowisku prezesa zarządu najczęściej rozumie rynek i procesy podejmowania decyzji przez klientów. To właśnie w komórkach marketingu i sprzedaży skupia się wiedza o skuteczności i efektywności działań firmy. Ale jak ten proces rozwoju wygląda od samego początku?
Kiedy mała firma zaczyna na przykład jako startup, lekceważy coś, co się nazywa „procesami marketingu”. Właściciele często uważają się za rynkowych magików, gdzieś podświadomie lekceważą wiedzę na ten temat lub traktują ją w wyłącznie narzędziowo czyli jak wdrożyć sto tricków na okiełznanie klienta. Patrzą na marketing oczami cudownego eliksiru, który ma im zapewnić gwałtowne wzrosty sprzedaży. Często zupełnie do nich nie dociera prosta prawda, że tak jak nie ma takiego samego modelu biznesu, tak samo nie ma jednej, cudownej metody na sukces.
Nie patrz na marketing jak na cudowny eliksir, który ma im zapewnić gwałtowne wzrosty sprzedaży.
Myśl strategicznie
W małych firmach myślenie o marketingu ma charakter wyłącznie wsparcia sprzedaży i implikowania pojedynczych narzędzi, które zerojedynkowo – działają albo nie. Brakuje wizji rozumienia rynku, zachowania klientów i zaplanowania procesów marketingowych jako spójnego działania, a nie doraźnych akcji. Efektem jest chaos, który staje się tym większy, im bardziej firma rośnie. Tu jakiś blog i trzeba pisać teksty, ktoś obsługuje social media, inny ogarnia Adwordsy, kręci się filmiki na YouT -
Owczym pędem
W pogardzie mając tnące szpony mrozu i górskie uderzenia wiatru, siódemka bohaterskich śmiałków dniem i nocą gnała na Śnieżkę, niepomna przepisów BHP, aż dotarła w bohaterskie ramiona GOPR.
– Oczywiście, że górskie wycieczki w samych spodenkach i bikini, przy odczuwalnym -15 w mglistych górach, są czymś zupełnie normalnym i naturalnym. To tylko te wstrętne, tabloidalne media szukają sensacji. My, bohaterowie zimna i chłodu się nie boimy i gdy tylko GOPR-owcy do nas dotarli, musieliśmy im niezwłocznie pomóc zejść na dół. Tak zapewne brzmi kolejna, trollowa wersja wydarzeń historii zdobywania Śnieżki w szortach i w bikini.
Czekam na wersję wyprawy połączonej z wyborami miss i misterem mokrego podkoszulka.
Owa siódemka zapewne była inspirowana naukami samego Wima Hofa, nazywanego „Człowiekiem Lodu”. Holender od młodości hartuje swoje ciało i umysł w zimnej wodzie, lodzie i śniegu. Według niego kluczem jest jedna z metod buddyjskiej medytacji nazywanej tummo, która pozwala na wywołanie ciepła w ciele praktykującego i dzięki temu przeżycie zimna, w ekstremalnych warunkach. Wim Hof potrafi udowadniać skuteczność swojej metody, ma na koncie 21 rekordów Guinnessa, w tym najdłuższy pobyt w lodzie 1h52’42’’. W samych szortach w 2009r. wspiął się na Kilimandżaro, organizował wyścigi bosonogich biegaczy na lodzie czy biegał maratony w Finlandii przy -20 stopniach. Też w samych szortach. Guru. Po prostu guru. Nic dziwnego, że łącząc ekstremalny pomysł na życie z metodą i filozofią tummo, zyskuje swoich wyznawców, którzy niepomni przepisów BHP wdrapią się w stringach na każdy szczyt, byle udowodnić dzielnym GOPR-owcom, że i tak ich uratują. Oczywiście za kasę z naszych podatków, a nie z ich ubezpieczeń.
I pewnie na tej puencie mógłbym zakończyć notkę, ale zjawisko „owczego pędu” jest szerokie i głębokie, jak historia ludzkiej naiwności. Być może Wim Hof marzy, by być pastorem Joel Ostin, który stworzył ponadwyznaniowy kościół Lakewood. Na coniedzielnym nabożeństwie stadion jest wypełniony po brzegi, a mieści 20 tysięcy osób. Któż by nie chciał mieć takiej publiczności na swoich konferencjach? Sam znam parę osób. Oczywiście, pastor sprzedaje książki, filmy, zapewne gadżety, specjalne szkolenia i warsztaty, nawet pewnie wodę uduchowioną i napromieniowaną. Parę relikwii. Dziś mówimy na to: społeczność i jej monetyzacja. Zbudowanie rynku.
Psychologiczny mechanizm owczego pędu jest stosunkowo prosty. Jeśli kiedyś ktoś widział stado owiec doskonale wie na czym on polega. Stado kieruje się za przewodnikiem i nie zważa na nic. Jest karne i całkowicie bezrefleksyjnie podąża wytyczoną drogą.
Zjawisko owczego pędu spotykamy w zachowaniach konsumenckich (promocje okazyjne, marki lansowane przez media na „hity” rynkowe), na giełdzie (naśladownictwo kupowania i sprzedawania papierów wartościowych) czy w zachowaniach społecznych (psychologia tłumu).
Czy ktoś pamięta dietę Dukana? Świat oszalał na jej punkcie. Nie ominęło to również i mnie jak i paru moich znajomych. Do dzisiaj niektórzy nadal uważają, że dieta Dukana jest super. Po wpisaniu w Google pierwsza strona wypełnia nam się mięsistymi ofertami wykorzystania diety proteinowej. Tymczasem francuska izba medyczna odebrała Pierre Dukanowi prawo wykonywania zawodu lekarza w 2013r., za przepisywanie pacjentom leku Mediator, odpowiedzialnego za setki zgonów. Światowy „szał na Dukana” zaczął się po 2000 roku, jego książki przetłumaczono na kilkanaście języków i sprzedano w ponad...