Autentyczność w pasji Izabela Mrozińska Art
-
- Education
Izabela Mrozińska Art zapraszam na rozmowy i refleksje o byciu autentycznym w pasji.
-
Błogosławieństwo akceptacji i wytrwałości
W tym odcinku opowiadam o ostatnich doświadczeniach związanych z akceptacją, wytrwałością, odpowiedzialnością i nawykach.
-
-
Ewa Wilczyńska-Saj- Podróże z potrzeby serca
Z Ewą Wilczyńską-Saj spotkałyśmy się na Gdyńskich Warsztatach Podróżniczych w ubiegłym tygodniu, na których opowiadała o Wyspie Wielkanocnej i o tym, jak bardzo pokochała to miejsce i jak bardzo lubi do niego wracać.
Ewa ma dar opowiadania i ciepły, ujmujący głos.
Jej opowieść zainteresowała mnie tak bardzo, że postanowiłam się z Nią spotkać i porozmawiać o tym, co ją do podróży pociągnęło czego w nich szuka?
Jak bardzo ją rozwinęły wewnętrznie i zewnętrznie.Jak to podczas wywiadów na moim kanale, było głęboko i z pasją :) -
Haevn- koncert w Warszawie
Na koncert zespołu Haevn czekałam od ładnych paru lat.
Grał je tylko w Holandii, więc nawet planowałam wyprawę do kraju Niderlandów.
Dlaczego?
Ponieważ jednym z moich życiowych celów jest realizacja muzycznych marzeń.
A, że twórczość holenderskiego zespołu mocno oddziałuje na moje emocje, to bardzo chciałam to marzenie spełnić.
Nic więc dziwnego, że kiedy w maju tego roku usłyszałam, że Haevn zagra w Polsce, mega mnie to uradowało.
Kupiłam bilet i czekałam.
Co jest takiego w tym zespole, że mnie do niego przyciągnęło?
A no z całą pewnością łączenie
muzycznych stylów: inde popu, akustyczno-symfonicznego brzemienia z elektroniką.
Mam słabość do pianina i wiolonczeli, bo po prostu pięknie brzmią na scenie i tyle. A u Haevn jest tego sporo.
Co jeszcze? Niewątpliwie głos i zachowanie sceniczne wokalisty zespołu- Marijna.
Jest on trochę tak anielsko brzmiący (o ile ktoś, kiedyś słyszał głos anioła).
Taki szlachetny, a jego obecność na scenie z całą pewnością magnetyzuje.
Nie znałam wcześniej historii, które podczas koncertu opowiadali Marijn i twórca Haeven Jorrit.
Ale nie wierzę w życiowe tzw. "przypadki losowe". Zbyt wiele bowiem miałam już sytuacji, w których po prostu wiedziałam, że dane spotkanie, dana nauka, dana muzyka, tekst były
gdzieś tam dla mnie już przygotowane i miały do mnie trafić.
Trzeba jednak umieć to dostrzec i otworzyć na to własne serce. Przyjąć to, co życie ma ci do zaoferowania i pójść za tym, w tym danym momencie.
Podobnie było więc z twórczością holenderskiego zespołu.
Lubię patrzeć, kiedy ludzie odczuwają spełnienie w tym, co robią. Kiedy na ich twarzach widać skupienie i radość. Czas wtedy jakby się zatrzymuje. Tak właśnie jest na koncertach, które opowiadają jakąś fabułę.
Głęboko wierzę w terapeutyczną rolę muzyki, że płynąca ze sceny energia miesza się z energią słuchacza i wówczas wspólnie zaczynają tworzyć przepiękną symbiozę.
Ostatnio miałam rozbrat z koncertami. Przestały być dla mnie tak ważne, jak kiedyś.
Zbyt duża ich ilość spowodowała przesyt.
Koncertowa dopamina została wypstrykana.
I bardzo dobrze, bo mogłam teraz już inaczej smakować muzykę graną na żywo.
Ze świeżą głową i sercem oraz wyciszeniem wybrałam się więc do Warszawy.
Parę minut po 19:30 w warszawskiej Scenie Relax rozpoczęła się słowno-muzyczna opowieść, do którego wysłuchania zaprosił mnie zespół Haevn.
Tak wysłuchania a co ważniejsze usłyszenia tego, co miał do przekazania.
A jakaż to jest ta owa historia Holendrów Marijna i Jorrita?
Myślę, że podobna do wielu z nas.
Być może nie dosłownie i nie w całości, ale jednak jest tak bardzo bliska...
Dla obydwu, na pewnym etapie ich życia, muzyka stała się terapią, kiedy jeden zatracił sens życia i zdał sobie sprawę ze szkodliwości własnych nawyków, a drugiego na parę lat przykuła do łóżka choroba.
Muzyka leczy i potrafi nadać sens ludzkiemu istnieniu, jest niczym rzucona przez wszechświat niewidzialna kotwica, której się chwytamy, by wypłynąć na brzeg i nie pójść na dno.
Jorrit zdał sobie sprawę, że aby być znowu szczęśliwym człowiekiem, musi opuścić własną strefę komfortu nawyków,
które go zniewalały. Wkroczyć na nowe, nieznane terytorium zmiany.
Poprzez to trudne doświadczenie przyszła do niego inspiracja do stworzenia utworu pt.
"Welcome the wind". ....
Linki do przytoczonych w podcaście utworów:
"Welcome
the wind"
https://www.youtube.com/watch?v=gNjYLpOSNi8
"The other side of the sea"
https://www.youtube.com/watch?v=SWFDZ33ySJg
"Where the heart is":
https://www.youtube.com/watch?v=tDQyuhy3BV -
8 gór
Lubię takie miejsca, jak Kino Cameralna Cafe w
Gdańsku, które ma klimat, w którym nie ma tłumów, do którego przychodzi się po
to, żeby doświadczyć ludzkich emocji.
Spotkać się ze światem bohaterów pokazywanych na
ekranie.
Zanurzyć się na ponad 2 godziny, zatrzymać i
zastanowić.
Film pt. "8 gór", na którym byłam
opowiadał o relacji dwóch przyjaciół.
O odkrywaniu własnego miejsca w swoim życiu i w
swoim sercu.
O poznawaniu poprzez słowa i góry ojca, z którym
nie miało się w dzieciństwie dobrej relacji. Ojca, który przez całe życie długo
pracował, a którego nie było w dniu codziennym dla syna.
Ale także ojca, który przez kilka tygodni w roku
oddawał się własnej pasji chodzenia po górach, którego wówczas twarz
rozświetlała się radością i spełnieniem.
Bohater poznaje takiego tatę już po jego
śmierci. Uświadamiając sobie utracony czas, ponad 10-letnie wzajemne milczenie,
które kończy smutne odejście..
I to jest moment zwrotny w życiu narratora
filmu- Pietra, który dotychczas żył w bezsensie nałogów, nie satysfakcjonującej
pracy, wiecznych imprez.
Pietra, który nie miał celu, głębokich relacji,
który po prostu nie czuł.
Pietra, który powtarzał los tego ojca, który był
ciągle w pracy, której nie lubił, która wpędzała go we frustrację i w gniew.
W filmie padają słowa:
"Nigdy nie będę
taki, jak ty", czy standardowe "Na marzenia jeszcze będziesz mieć
czas".
I co ciekawe opowieść głównego bohatera wcale
nie jest taka jednoznaczna, jakby się mogło wydawać, że spełnianie marzenia
załatwia w życiu wszystko.
Bo tak naprawdę wybór jego przyjaciela- Bruna
doprowadził go do tragedii a z kolei jego wybór skierował go do życia będącego
wędrówką, odnalezienia wewnętrznego spokoju, bliskiej relacji z kobietą oraz z
własną matką. Do życia pisarza i człowieka obecnego, wspierającego i
empatycznego.
Kiedy wracałam z kina i zastanawiałam się nad
życiem i wyborami narratora filmu i jego przyjaciela, to uświadomiłam sobie, że
ważne jest bycie otwartym na to, co się nam w życiu wydarza.
Otwartym na to, że marzenia mogą i ewoluują w
naszym życiu, tak jak zresztą i my.
Nie jesteśmy i nie musimy być przywiązani tylko
do jednej pracy, pasji, zainteresowania, miejsca, czy człowieka.
Możemy i mamy być otwarci na nowe, inne, bo ono
sprawia, że rośniemy, zmieniamy optykę i perspektywę.
Budujemy nasze zaufanie we większy plan Wyższej
Siły i życiowej mądrości.
Choroba może nauczyć pracoholika odpoczynku.
Kontuzja u sportowca, mądrego eksploatowania
własnego ciała.
Utrata bliskiej osoby, refleksji nad ważnymi
relacjami w jego życiu.
I to właśnie z takich doświadczeń budowane są
scenariusze na kinowe opowieści, które zostają w człowieku na dłużej.
By on coś poczuł, przestał wypierać, zastanowił
się nad tym, co ON SAM lubi robić a czego sobie sam nieustannie dotąd odmawiał.
Z takich doświadczeń artyści tworzą wspaniałe
dzieła, które się czuje, kiedy się je ogląda, czy kiedy się ich słucha.
Dopełnieniem tego wieczoru w kinie było w moim
przypadku słuchanie płyty "Weda".
Poczułam, żeby ją włączyć, by jeszcze raz ją
przeżyć w odniesieniu do własnego życia.
Dlaczego? Bo ona jest prawdziwa, tak jak ten
film "8 gór" jest prawdziwy.
Nie przekoloryzowany, często surowy, pełen
domysłów, niedopowiedzeń.
A to wyrasta z ewolucji człowieka, w tym kim
jest i dokąd zmierza. -
Joy
Obecnie odczuwam przemożną chęć życia w pełni radości.
Takiej radości, która wypływa z mojego wnętrza.
Tej czystej, niekontrolowanej i spontanicznej.
Takiej radości z dnia codziennego.
Będąc niedawno u rodziców, poczułam przemożną potrzebę
aktywności fizycznej.
Jeszcze większej niż zazwyczaj.
Tym bardziej, że ciepła wiosenna pogoda, ewidentnie sprzyjała
byciu na świeżym powietrzu.
A że moja fizyczność w 42 wieku mojego życia jest lepsza niż
kiedykolwiek, to tym więcej mam energii, którą chcę spożytkować.
Jako dziecko wychowane w świecie bez internetu, czy transmisji
telewizyjnych
kontakt ze sportem dużego formatu miałam poprzez słuchanie
transmisji z meczów w radio.
A że dorastałam w województwie kujawsko-pomorskim, to taką
topową drużyną był klub koszykówki z Włocławka, który regularnie bił się o
medale Mistrzostw Polski.
Siadałam więc na parapecie w kuchni i słuchałam z zapartym
tchem jak komentator przekazuje emocje na antenie radiowej, chłonęłam je całą
sobą.
Na lekcjach wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nie
mieliśmy Sali sportowej, na której mogłam się nauczyć grać.
Jednak tata zamontował własnoręcznie skonstruowany kosz z
plecioną ze sznurków siatką.
Zaczęłam więc po prostu rzucać do kosza, dla zabawy, dla
rywalizacji, dla ruchu.
Koszykówka była też swojego rodzaju więzią łączącą mnie z
moimi bliskimi.
Mecze grane z bratem i kuzynostwem zapisały się w mojej
pamięci i wyryły piękne wspomnienia.
Bo był to czas, w którym cieszyliśmy się jako dzieci z
zabawy.
Czuliśmy czystą i niezmąconą radość z gry.
A coś takiego wszczepia się w człowieka i zostaje z nim na
zawsze.
Tamtego dnia będąc u rodziców, kiedy w moich dłoniach
znalazła się piłka moje ciało przypomniało sobie te wszystkie doświadczenia.
Chciało ponownie poczuć czystą radość.
Kiedy wróciłam do domu zauważyłam, że przecież niedaleko
jest boisko do koszykówki.
Nie zastanawiając się długo, kupiłam piłkę i zaczęłam ponownie regularnie
grać.
Moje dłonie przypomniały sobie technikę rzutu i z dnia na
dzień celność była coraz lepsza.
Poza tym cieszyło mnie samo bycie na świeżym powietrzu i
ruch.
Teraz mogłam grać, bez poczucia lęku, który zawsze
towarzyszył mi, kiedy będąc młodą dziewczyną co rusz doznawałam kontuzji stawów
skokowych.
W całym swoim życiu miałam ich ponad czterdzieści.
Nigdy nie byłam wirtuozem gry, ale nie o to tutaj chodzi,
lecz o to, że kiedy człowiek dąży do zdrowszego ciała i pozwoli zagościć w
swoim wnętrzu radości, to zewnętrzne okoliczności ulegają przeobrażeniu.
Serce wypełnia się wdzięcznością i niczym nieskrępowaną wolnością.
Po blisko 20 latach ponownie w moim życiu zagościła
koszykówka.
Nie planowałam tego, po prostu chciałam doświadczyć więcej
radości w moim życiu, dlatego pojawiła się ona w takiej właśnie postaci.